Sochaczewskie Centrum Kultury zaprasza na pierwszy odcinek nowego projektu “Z bliska”. Jest to cykl wywiadów z ludźmi kultury, które prezentowane będą na profilu SCK na Facebooku. W pierwszej odsłonie przybliżamy postać Gamida Ibadullayeva.
Dusza bez adresu” to najnowszy film Gamida Ibadullayeva. Artysty stojącego ponad podziałami. Artysty absolutnie pełnego… Wciąż poszukującego prawdy. Niebywale twórczego i… Tworzącego wielkoformatowe rzeźby, delikatne szkice, monumentalne obrazy. Komponującego nie tylko azerbejdżańską muzykę, ale i improwizacje wypływające z białego szumu. Tak można jedynie w wielkim skrócie opisać wbrew pozorom bardzo skrytego w sobie Gamida Ibadullayeva. Syna uznanego na świecie, wielokrotnie nagradzanego artysty – Ali Ibadullayeva.
Gamid Ibadullayev to człowiek, który choć urodził się i studiował w Azerbejdżanie, od wielu lat związany jest z Polską. Polską, którą pokochał, w której wychowuje swojego syna, a do której przybył z jednym bagażem wspomnień. Czy więc – jako artysta malarz, historyk sztuki, fotograf i reżyser – w swoim filmie nie dokonał wiwisekcji i sam nie jest „duszą bez adresu”?
Pięć lat temu nawiązałeś współpracę z Sochaczewskim Centrum Kultury. Pamiętam twoją pozytywną energię, szeroko zakrojone plany, otwartość na nowe projekty a świat w tym czasie zdążył wywrócić się do góry „gwiazdami”.
Wiesz, ja nadal jestem bardzo otwartym człowiekiem. I nadal jestem optymistą. Pandemia tego nie zmieniła. Nadal czuję się silnie związany z przyrodą, która jest jednym z głównych źródeł mojej twórczości. Teraz znalazł się moment na wyciszenie, w tym – owszem – przykrym i bardzo, bardzo trudnym czasie. I co najważniejsze, udało mi się zrealizować wiele nowych pomysłów. A co za tym idzie poznałem nowych, wspaniałych ludzi. To z nimi – między innymi – nagraliśmy film, na który wreszcie znalazłem czas. Mogłem spokojnie napisać scenariusz i go (znaczy film) wyreżyserować.
A film trudny, co zresztą potwierdza już sam tytuł. Widać, że wziąłeś na siebie całkiem niełatwe zadanie…
[Westchnięcie i uśmiech – red.] Pracowaliśmy faktycznie bardzo ciężko, często kończyliśmy pracę nad ranem i już trzeba było wstawać, i kręcić kolejne sceny. A temat ciężki… Tym bardziej, że zainspirowałem się tu panem Bergmanem, którego filmy bardzo lubię… Widzimy tu też wpływ współczesności. Obecnie, wszystko robimy „na szybko”. A tu trzeba się zatrzymać, przemyśleć. Czas się nagle zatrzymuje. I okazuje się, że filmy Bergmana są bardzo aktualne i pokazują prawdę, na której mi najbardziej zależy. I tu muszę się zatrzymać, bo nie tylko Bergmanem się tu inspirowałem, ale też Tarkowskim. Szczególnie pod względem reżyserskim i operatorskim. Wracając do myśli: starałem się, żeby ten film pokazał prawdę. To takie utrzymane może trochę w mrocznym, czarnobiałym klimacie wielowarstwowe studium duszy, ale wbrew pozorom bardzo realistyczne. Stąd może zresztą ta wielowarstwowość, dzięki której można
odczytywać film na wiele sposobów.
Wielowarstwowość to rzeczywiście znak rozpoznawczy twojej twórczości. To łączenie muzyki, abstrakcji, fotografii, rzeźby i elementów filmu. Wydawałoby się, że tę „wielowarstwowość” masz we krwi i mam niejasne wrażenie, że główny bohater bardzo przypomina ciebie.
Tak jak mówiłem, chciałem maksymalnie dotrzeć do prawdy. Ta uczciwość była podstawą scenariusza i na nią położyłem przy jego pisaniu główny nacisk. Pochodzę z rodziny artystycznej. Znam to środowisko, jak to się mówi, od podszewki. W nim wyrosłem. Nawiązałem więc do artysty, ale formuła filmu jest uniwersalna. Głównym bohaterem mógłby być tu nawet lekarz… Chodziło raczej o to, żeby wniknąć w duszę człowieka… Wiesz, ja odbieram sztukę jako cały organizm. To jest jej podstawą. Tak jak w przyrodzie. Nie usłyszysz dźwięku drzewa, jak nie ma wiatru.
A w Twoim filmie można usłyszeć nawet dźwięk malowanego obrazu.
[uśmiech – red.] Tak, tak. A to dlatego, że chcę uchwycić, uwypuklić atmosferę, która nas otacza. Niewidoczne, niezauważalne na co dzień rzeczy – przybliżyć. A do tego potrzeba dużo ciszy i pytań. Dlaczego dotykamy papier? Dlaczego nalewamy herbaty? To wszystko ma znaczenie. To, że maluję obrazy, szkicuję czy rzeźbię pozwala mi na pewnego rodzaju plastyczność. I może dlatego tak bardzo lubię film, i dlatego skończyłem filmówkę. Tu można właśnie wszystko połączyć. Obraz, dźwięk, emocje i co najważniejsze – współpracę z ludźmi.
W ciszy można usłyszeć sztukę – tak jak drugiego człowieka… I w twoim filmie się to sprawdza. Film niby czarnobiały, a jednak – niepozbawiony intensywnych barw.
I tu powracamy do tej wielowarstwowości. Z góry założyłem, że film będzie czarnobiały, żeby jeszcze bardziej skupić się na emocjach. Taka rzeźbiarska plastyczność, żeby widza nie rozpraszać, niepotrzebnie. Totalnie czysta forma. Mamy czarnobiały obraz, mamy emocje i mamy sceny, które mają nam przekazać właśnie tę prawdę.
A prawda, która mieni się tu całą paletą barw ukryta jest w twarzach bohaterów. Wydaje się, że twoje postaci są bardzo zagubione…
I tu nie do końca się zgodzę. Tytuł filmu jest wymowny: „Dusza bez adresu”, ale to, że dusza jest bez adresu to nie znaczy, że jest zagubiona. Starałem się nie tyle pokazać zagubienie duszy, ale jej swobodę. Staram się postrzegać ją tu szerzej. Każdy człowiek… Każdy człowiek ma duszę dużo szerszą i głębszą. Ona naprawdę nie ma adresu. I tu właśnie istotny był moment doboru aktorów, którzy chcieli zagłębić się we własne dusze. Bardzo, bardzo się cieszę, że trafiłam na takiego aktora. To Maurycy Wolf, który mi bardzo ważną rzecz powiedział. Taką, która mnie podbudowała. Ja wysłałem mu scenariusz z zapytaniem czy się zgodzi zagrać w filmie, bo wiadomo – obostrzenia związane z pandemią. I do scenariusza załączyłem „Kołysankę”, którą napisałem właśnie do tego filmu. I [tu śmiech Gamida red.] mnie bardzo podbudował. Dostałem taką odpowiedź: „Gamid, przesłuchałem kołysankę i już chcę zagrać w filmie, ale scenariusza jeszcze nie czytałem”. I wtedy zrozumiałem, że to jest ten aktor, który powinien głównego bohatera zagrać, że on pokaże tę prawdę. Zresztą miałem to szczęście, że w filmie zagrali naprawdę fantastyczni aktorzy: Grażyna Łącka, Justyna Fabisiak, Patrycja Grzywińska, Katarzyna Łochowska, Lila Michniewicz, Aleksander Ibadullayev, Tomasz Ertman…
I udało się wam wygrać ciszę pełną dźwięków…
Nie wiem czy się udało, ale całą ekipą staraliśmy się, żeby obraz sam się obronił, żeby można było obejrzeć film i bez dźwięku. I tu muszę dodać, że uwielbiam filmy nieme. Obraz powinien mówić sam za siebie, muzyka za siebie, gra aktorska sama za siebie. A wszystko razem powinno posiadać pewną harmonię. To jest ta wielowarstwowość właśnie. I tu mała dygresja: jeśli nie maluję – zawsze szkicuję. Wiesz, nawet zrobiłem kiedyś taki eksperyment. Szkicowałam w różnych stanach umysłu – niewyspania, zmęczenia… Taki kardiogram. Zapisy emocji. I to zbieram w segregatory. I taki zapis właśnie chciałem pokazać. Stąd może pewna [ale umowna – red.] dosłowność w filmie – bohater zaczyna właśnie od szkicowania.
I tu dotykamy, chyba twojego bardzo mocnego związku z ojcem…
[cisza – red.] … Tata pokazał mi przestrzeń. Zawsze ją mi dawał. Raz, jak byłem mały, to dał mi dużą kartkę do rysowania. Wiesz, ogromne białe pole, a ja chciałem narysować coś małego. A że byłem mały, to myślałem, że małe rzeczy rysuje się na małych kartkach. I wtedy tata otworzył przede mną zupełnie nową perspektywę – powiedział: „To narysuj to coś małego na dużej kartce”. I to jest zasada, którą staram się kierować w sztuce. Zawsze zostawiam w swoich pracach przestrzeń.
I tę przestrzeń zapisałeś w dźwiękach kołysanki…
To w ogóle ciekawe, bo ostatnią scenę, właśnie z tą kołysanką, nagrywaliśmy w Sochaczewskim Centrum Kultury. I tu chcę podziękować dyrektorowi SCK Arturowi Komorowskiemu, który zawsze w moich twórczych działaniach mnie wspierał. SCK ma świetną scenę. Jej obraz idealnie zgrał się z muzyką. I muszę zdradzić, że to jedna z kluczowych scen w filmie. Tak samo, jak kluczowa jest scena malowania obrazu przez Maurycego, któremu dałem farby i płótno. I aktor niejako na oczach widza tworzy ten obraz. I jest on bardzo ciekawy. Mam nadzieję pokażemy go w SCK podczas najbliższej wystawy.
A wystawa już w piątek 11 czerwca o godz. 18.00. Myślisz, że będziesz mógł pokazać na wernisażu przedpremierowo swój film?
Niestety, choć bardzo bym chciał. Film przygotowujemy do konkursu, więc jego przedpremiera nie jest możliwa. Obiecać jednak mogę, że pokażemy pewne ujęcia lub zwiastun filmu i tak jak wspomniałem, chciałabym też podczas wystawy pokazać obraz stworzony przez Maurycego na planie filmowym.
Zapowiada się więc bardzo ciekawy wernisaż i jestem pewna, że po tak długim czasie bycia „online”, samo spotkanie z twoją twórczością i sama rozmowa z tobą, będzie prawdziwą przyjemnością.
[Uśmiech – red.] Zapraszam. Do zobaczenia na wernisażu.
Rozmawiała Anna W.
Fot. Anna Wolińska, Alona Zozulia